Jak jestem zmęczony i chcę odpocząć, gdy mam robotę i potrzebuję dobrej muzyki w tle, wtedy włączam sobie na YouTube kanał Majestic Casual. Jest na nim muzyka, powiedzmy, chillowa. I choć opisywanie klimatu piosenek jest proste, to nazywanie gatunku jest już trudniejsze. W ten sposób wpadłem na pomysł, by przedstawić wam najdziwniejsze gatunki muzyczne, na które kiedyś przypadkiem wpadłem.
1. Nintendocore - metalcore z elementami muzyki 8-bit. Gitary elektryczne, perkusje i inne instrumenty ze sceny heavymetalowej połączone z bitami z gier wideo. Wyobraźcie sobie, że dochodzicie do ostatniego poziomu i czeka już na was tzw. endboss - właśnie taka muzyka powinna lecieć wtedy w tle. Jest to to, czego Mario słucha gdy jest wkurwiony, gdyż znowu porwali księżniczkę.
2. Lowercase - muzyka łącząca ambient i minimalizm. Ambient się skupia bardziej na dźwiękach, niż na nutkach. Lowercase też się skupia na dźwiękach, ale w sumie... nie ma zbyt wielu dźwięków. Jest to praktycznie cisza, którą przerywają różne odgłosy. Przedstawiciel tego gatunku Steve Roden wydał kiedyś piosenkę, w której słychać oddechy o różnych długościach. Nie wiem co on bierze, ale stawiam na coś mocnego typu metamfetamina.
3. Unblack Metal - czyli metal dla hipsterów. Nie różni się brzmieniem od zwykłego metalu. Osoby, które nie słuchają muzyki metalowej powiedzieliby, że za wokalami i tzw. growlami kryją się słowa skierowane do szatana. Ludzie, którzy jednak rozumieją słowa piosenek z tego gatunku powinny się zdziwić. Unblack Metal wielbi Jezusa, chrześcijaństwo, kościół itd. Zgaduję, że zaczęło się od księdza, który lubił mocne brzmienia, lecz nie wypadało ich łączyć z religią. Pewnego dnia jednak stwierdził, że ma to w dupie i stworzył swój własny gatunek, wciąż propagując Boga.
4. Wizard Rock - rock dla fanów Harry'ego Pottera. Nazwa mówi sama za siebie. Zespoły śpiewają w swoich utworach o czarodziejach i czarownicach. Brzmienia nie różnią się niczym od rocka, za to przesłanie jest całkiem ordynarne. Ballady o ludziach z różdżkami i Gollumie - czego chcieć więcej?
5. Bubblegum Dance - pamiętacie dyskoteki w przedszkolu/podstawówce? Właśnie do tego szajsu tańczyłem jak byłem młodszy. Będąc na wakacjach zawsze wieczorem odbywało się tzw. mini disco, na którym się gibałem z siostrą do kaczuszek i innych durnowatych pod względem lirycznym piosenek. Jest to muzyka, do której tańcząc wygląda się jak ośmioletnia córka Obamy, bądź jak ktoś, kto za dużo eksperymentował z ekstazą. Ka ku ta!
Mam nadzieję, że wam przybliżyłem kilka gatunków. Może nawet jakiś polubicie albo już adorowaliście wcześniej. Ja idę teraz potańczyć do Calcutty.
Bardzo oryginalny post. Duży plus za krótkie opisy, są one o wiele lepsze niż rozwiązłe wywody, które sprawiałaby, że post czyta się godzinę. A tak to czytelnik jest zaciekawiony i zaspokojony przypływem nowej wiedzy na temat mniej znanych gatunków muzycznych. :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie: http://hairdryer-gonna-dry.blogspot.com/
Calcutta i Steve Roden lądują na mojej playliście - jestem rozłożona na łopatki!
OdpowiedzUsuńSteve Roden w innej piosence szeleści papierem. Może to Ci się jeszcze spodoba? ;)
Usuń